wtorek, 28 czerwca 2016

PIJ, BĘDZIESZ SMUTNIEJSZA


Niedziela rano - dzwoni A. Koleżanka, może nawet przyjaciółka. Jest na fleku, potrzebuje jakichś tabletek i zgrzewki wody, a nie może wywlec się z łóżka. Odwiedzam pobliskie Tesco, kupuję cytryny, wodę i Apap. Drzwi do jej mieszkania są otwarte, mimo tego dzwonię dzwonkiem. A. krzyczy, żebym weszła. Wchodzę, zamykam drzwi, kładę wodę w kuchni na blacie i idę do niej do łazienki.
Wisi nad muszlą i próbuje coś wskórać. W swoim organiźmie nie ma jednak nic, co mogłaby z siebie wypluć, łącznie z resztkami godności. Mówi, że nie jadła nic od czwartku, nie może. Jeśli widzicie laskę, na ogół zadowoloną z życia, z czerwonymi oczami i muszlą klozetową w ramionach - bez głębszego zastanowienia możecie zdiagnozować rozstanie. I tak było w tym wypadku. W czwartek zerwał z nią chłopak, więc postanowiła zapomnieć. Poszła do klubu ze znajomymi z roku. Oni mieli opijać skończoną sesję, jednak jej ukrytym celem było topienie smutku w alkoholu. Znajomi skończyli, a ona w stanie niemal agonalnym znalazła pocieszenie u boku jakiegoś fagasa. Mówi, że przystojny był nawet, ale właściwie nie pamięta go na tyle, żeby opisać jak wyglądał. Imprezę skończyła u niego w aucie, którym bynajmniej nie odwiózł jej do domu.


Sukces? Trzeba to opić. Porażka? Trzeba się napić.

Tak jak świętowanie sukcesu z butelką szampana czy kieliszkiem wódki jestem w stanie zrozumieć, a nawet praktykować, tak topienie smutków w kieliszku uważam za totalny bezsens.
Alkohol nie zabija emocji, nie czyni z nas szczęśliwych ani załamanych. On nasze emocje wzmaga. Jeśli jesteś prze-szczęśliwy i postanawiasz się z tej okazji napić, będziesz to szczęście odczuwał podwójnie. I na odwrót. Jeśli wali Ci się świat, a Tobie się zachce o tym zapominać w towarzystwie księżyca i alkoholu, najprawdopodobniej ten wieczór skończysz jako wrak człowieka, a obudzisz się w jeszcze gorszym stanie.
Nie jestem abstynentką, ani przeciwniczką napoi wyskokowych. BA! Mi też kiedyś zdarzyło się upić do nieprzytomności z powodu rozstania. Myślałam, że będzie fajnie, że na chwilę zapomnę, pobawię się. Zabawy nie było w ogóle, bo noc spędziłam płacząc przyjaciółce w rękaw. Ja przynajmniej miałam komu, moi znajomi nie zostawili mnie ze słowami "idź radź se sama". Czekali, aż mi przejdzie, a przeszło dopiero rano. Obudziłam się w łóżku mojej przyjaciółki. Samo przebudzenie było całkiem błogie, jednak po pięciu sekundach wszystko mi się przypomniało. Wcale nie czułam się lepiej. Czułam się jeszcze gorzej. Miałam świadomość, że oprócz tego, że sama jestem zmęczona swoim załamaniem, zmęczyłam nim jeszcze moich znajomych, którzy musieli spędzić noc patrząc, jak płaczę. Na szczęście był to jeden jedyny raz w życiu, po którym zrozumiałam, że...

Są lepsze sposoby

Jednym i chyba najlepszym z tych powodów jest sport. Nie jestem miłośniczką sportu. Jeśli go uprawiam, to dlatego, że muszę i rzadko sprawia mi on przyjemność. Jednak w gorsze dni nie ma nic lepszego, jak wyżycie się w taki sposób na sobie samym. Kiedy się męczymy, czujemy jak uchodzą z nas emocje. Bieganie to medytacja. Jesteś tylko Ty i Twój oddech. Jeśli masz ochotę możesz biec i płakać. Możesz biec i krzyczeć. Biec i się śmiać. Po prostu biec przed siebie. Kiedy wracasz do domu, kładziesz się na łóżku, drżą Ci mięśnie, jesteś cały mokry - czujesz, że wszystko z Ciebie uszło. Jesteś już czysty.

Kolejnym sposobem jest płacz. Możesz płakać sam ze sobą, możesz z kimś bliskim, z psem, do poduszki, leżąc, siedząc, czytając. Z słuchawkami na uszach, z nogami na stole, rękami na twarzy. Nie jestem zwolenniczką powstrzymywania łez. Uważam, że jeśli chcemy płakać, powinniśmy to robić. Płacz uwalnia z nas złe emocje. Kiedy go powstrzymujemy, te emocje narastają, a sami i tak prędzej, czy później wybuchniemy. Do tego łzy są symboliczne. Kiedy płaczemy, czujemy, że ze łzami wypływa z nas wszystko, co złe.

Kiedy byłam mała, rodzice nauczyli mnie, że kiedy mnie coś boli, powinnam się śmiać. To bywa trudne, jednak jako dziecko przewróciłam się na rowerze i wybiłam sobie dwa zęby. Zalewałam się krwią i... śmiałam się. Przyznam szczerze, że teraz już nie potrafię tego robić. Żebym zaczęła się śmiać, najpierw muszę spędzić trochę czasu płacząc. Wiem jednak, że warto nad tym pracować. Kiedy wymuszamy śmiech, oszukujemy swój organizm. Zapomina on wtedy, że jest nam źle. Naprawdę! Zaczyna produkować endorfiny i zaczynamy czuć się dobrze.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz